czwartek, 26 lutego 2015

Podróż jest stanem stopniowego uwalniania duszy. Rozpoczyna się oddaleniem od miejsca, gdzie codzienność wymaga kontrolowania myśli, racjonalnego podejmowania decyzji, przewidywania konsekwencji i używania odpowiednich słów.

 Beata Pawlikowska
 
 
Wybaczcie, ale brak czasu i mnie dopadł. Miałam bardzo pracowite tygodnie, codziennie wyjeżdżałam z domu o 8,a wracałam po 22. Ledwo się ogarnęłam, a już musiałam iść spać, żeby wstać kolejnego dnia o 7. A to pomaganie Natalii przy jej maluszkach, a to moja praca : opiekowanie się dwójką dzieci, więc od razu po skończeniu collegu, jechałam dwoma autobusami, więc czas bardzo pędził. Ale mniejsza. Mam nadzieję, że kolejne tygodnie będą luźniejsze, bo chciałabym wrócić do biegania od marca.

Przechodząc do sedna sprawy. Dzisiaj kolejna porcja zdjęć z Teneryfy, tym razem będzie to relacja drugiego dnia.

Przywitało nas słoneczko, które kilka godzin skryło się za chmurami, ale dzięki temu mogliśmy zobaczyć coś innego, coś czego nie widać, kiedy jest słońce. Nawet w taki dzień, to miejsce miało swój klimat. Wyruszyliśmy na odkrywanie i zwiedzanie nowych miejsc, szukanie jakiś sklepów, gdyż byliśmy na self-catering-u. Z czego bardzo byliśmy zadowoleni, bo mogliśmy popróbować wielu hiszpańskich produktów i Aneta świetnie gotuje, więc więcej było wiele plusów, tym bardziej, że częściej nie było nas w hotelu niż byliśmy więc powroty na posiłki by kompletnie nam nie odpowiadały. Tego dnia praktycznie spacerowaliśmy wzdłuż naszego wybrzeża i oceanu. Ciekawie było chodzić w krótkich spodenkach i bluzce na ramiączkach w lutym, wiedząc, że w Glasgow jest wtedy -5 i opady śniegu. U nas było koło 20. A potem z każdym dniem coraz więcej.




 Droga z lewej i prawej strony wykonana w tym samym momencie. 
Lewa (Ocean Atlantycki) a prawa (okolice Wulkanu).

Ocean Atlantycki !
Klara


poniedziałek, 16 lutego 2015

Bye Tenerife, welcome Scotland !



To był jeden z najlepszych tygodni w moim życiu, tyle się działo każdego dnia, do tego jeszcze niesamowite widoki, cisza, cieplutko, wspaniałe powietrze. Aż trudno to wszystko opisać, ciężko znaleźć odpowiednie słowa, które ukazują jak było. Na szczęście są wspomnienia, filmiki, zdjęcia które są namiastką tego co już przeminęło.

Jednym słowem było genialnie, jak w bajce, która stała się rzeczywistością. Teneryfa jest piękna, ludzie uśmiechnięci, którzy tak pięknie, czyściutko i wyraźnie mówią po angielsku, że sama przyjemność jest rozmawiać z nimi. Jedzenie przepyszne, szczególnie owoce, które były bardzo słodkie i przepyszne, najbardziej smakowały mi mandarynki, papaje i banany. Warzywa też niczego sobie, soczyste i pełne naturalnych kolorów, ale co się dziwić jak jest tam full słońca.

Zacznę od samego początku, więc przygotujcie się na kilka postów, będzie ich sporo.
To jest hotel Royal Park Albatros w którym się zatrzymaliśmy. Położony 10 min piechotką od Oceanu Atlantyckiego, a drugiego dnia znaleźliśmy szybszą trasę, więc szliśmy 5 minut. Obsługa przemiła, nawet zostaliśmy mile zaskoczeni bo Hiszpan, znał kilka słów po polsku, więc miło było jak mówił do nas "Cześć" bądź "Dobry wieczór". Niby nic wielkiego, ale jednak cieszy.
Fajnie było codziennie budzić się w takim miejscu, zachwycać się słońcem i czasami morskim wiatrem. Widok z tarasu mieliśmy na palmy, które nadawały temu miejscu klimat(ostatnie zdjęcie).
Nic nie planowaliśmy po za tym, że wypożyczamy auto na 3 dni i nasz cel to objechanie całej wyspy, udało się nam to w 2 dni. Ale o tym innym razem.


 z Anetką :)




Klara

sobota, 7 lutego 2015

Marzenia się spełniają !!!




Jestem przeszczęśliwa. W niedziele spełni się jedno z moich większych marzeń, jak wyląduje w tym pięknym miejscu.
Lecę do Hiszpanii, a dokładniej na Teneryfe na tydzień. Wracam 15 lutego :) Trzymajcie się cieplutko !
Ps. To jest najkrótszy post na moim blogu, ale wynagrodzę Wam to jak wróce ;*


Klara

środa, 4 lutego 2015

Życie jest piękne dzięki chwilą, które nigdy się nie powtórzą.

anonim
 

Witam w lutym, czy tylko mi się wydaje, czy z roku na rok czas zaczyna płynąć szybciej ? Nim się nie obejrzymy, a tu nowy miesiąc, nowe plany, cele lub jak w moim przypadku spontaniczność, która daje mi dużo radości i bardzo często zaskakuje. Styczeń był bardzo zwariowanym miesiącem, pełnym dobrego humoru i śmiechu, prawie każdego dnia w moim collegu coś się działo, szczególnie na Jamesa lekcjach, które są bardzo rozwalające, fajnie, że są tacy nauczyciele, którzy potrafią rozbudzić w poniedziałek i sprawiają, że aż z niecierpliwością czeka się na kolejny tydzień i kolejne dni (poniedziałki, środy, piątki), bo w niestety we wtorki i czwartki mam innego. Jak to mówią, musi być równowaga :)

Pierwszy miesiąc minął 2015 roku mi bardzo dobrze, nie licząc niektórych dni, które do miłych nie należały, ale za idealnie też być nie może. Pomimo tego, więcej było tych lepszych niespodzianek, spontaniczny wypad do kina na "The Theory of Everything" / "Teoria wszystkiego", o którym koleżanka powiedziała mi na ostatnią chwilę, ale było naprawdę super, wypad w góry, pełno śniegu, mini śnieżyce, odwiedzenie Inverness, pierwszy raz pieczenie czegoś z drożdży- ciasteczek, kupienie ślizgacza i użycie go tylko 3 razy, bo śnieg zbyt długo się nie utrzymał, ale radość była, kto wie może w lutym znów spadnie.




Moje styczniowe odkrycie. Są przepyszne !


 
Moje pierwsze drożdżowe bułeczki, z wymyślonego przepisu kolegi !
 
Klara